
Temat rozpoczynam dopiero teraz, po części z przekory, trochę z ostrożności. Bynajmniej, nie z przekory wobec czytelników, którzy już jakiś czas temu, objawiali głód wiadomości o kampanii prezydenckiej w USA. Ta amerykańska jak żadna, rozpoczyna się wyjątkowo wcześnie przed wyborami (pierwsze reklamówki partie w Kalifornii puszczały w czerwcu 2006 roku). Nie chciałem ulec temu monotematyzmowi jaki uprawiają amerykańskie media, i stąd mój blog pościł od wiadomości związanymi z wyborami . Dłużej się jednak nie da. Pora rozpocząć serię wpisów, które traktują o tym jak funkcjonuje amerykańska demokracja.
Wspomniana przeze mnie ostrożność podyktowana jest z kolei natłokiem informacji oraz ich złożonością. Nie chciałem dzielić się jedynie wrażeniami oraz chwilowymi uniesieniami. Nie trudno o takie. Jednak co do istoty, nic poza zamieszaniem w myślach nie wnoszą.
Czy amerykańską demokrację można nazwać "good society" ? Temat złożony, nie na jeden wpis, nie na dziesięć. Postaram się ugryźć go z kilku stron. Amerykański system wyborczy na pewno zasługuje na uwzględnienie w tym dyskursie.
Abraham Lincoln, pewnie mocno dziś wzdycha (zakładam, że w niebie), gdy patrzy na to, w jaki sposób Amerykanie "zdobywają" Biały Dom? Jego kampania w 1860 roku kosztowała 100 000$. Kampania Georga Busha Seniora to suma rzędu 59 milionów dolarów. Rekord wszechczasów ustanowiła ubiegła suma wydana w czasie ostatniej kampanii: 693 miliony dolarów.
Dziś wiadomo już, że tendencja wzrostu wydatków została utrzymana. Nikt jednak nie spodziewał się, że tegoroczna kampania zwiąże się z tak ogromną sumą. Do tej pory kandydaci partii około miliarda (!) dolarów, a do wyborów jeszcze około 30 dni. Szacuje się, że wydatki mogą zwiększyć się, w stosunku do kampanii za czasów Bush-Kerry - o 100%.
Owszem, polityka to nie zabawa dla biednych. W Indiach żyje człowiek imieniem: Ajiti Kumara Jaina, który startował do parlamentu siedem razy, wydając na swoje kampanie sumy rzędu 4$. Nigdy się nie dostał. W Stanach, sumy wydane na kampanię, są pierwszym znakiem, tego kto ją wygra. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, 8 na 10 razy, wygrywał kandydat, który więcej wydał na swoją kampanię.
Póki co demokraci (z Obamą na czele) wydali prawie dwa razy więcej na swoją kampanię niż republikanie.
Jak to wygląda w Polsce? Prezydent Wałęsa w 1995 wydał około 750 000$ na swoją kampanię. Według specjalistów od marketingu, wypromowanie nowego artykułu spożywczego w Polsce (np. masła) kosztuje dwa razy więcej. Wypromowanie prezydenta Kaczyńskiego kosztowało około 15 mil. $.
Napoleon zwykł mawiać: ,,by prowadzić wojnę i by ją ostatecznie wygrać potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy". Obecna kampania to na pewno daleka od Polskich realiów batalia o wyciąganie wzajemnych brudów z przeszłości. Obaj kandydaci mają piękne życiorysy. Nie zmienia to faktu, że wojna trwa.
Kto za to płaci? Gdy popatrzy się na tabelę największych sponsorów, już na pierwszy rzut oka parę rzeczy wydaje się ciekawych.
Wśród 10 największych wpływów u Obamy, 4 figurują jako Uniwersytety, także jego rodzimy Harvard. To typowe dla demokratów. Wspieranie wolności idnywidualnej i liberalnego myślenia. Połowa firm o największych wkładach, ma swój udział w kampanii demokratów, jak i republikanów. Zauważa się wprawdzie, większe wpłaty dla Obamy, ale i dla McCaina też są one wysokie. Firmy dbają, by ich pieniądze nie zmarnowały się. Swoją drogą, interesujące będzie to, jak będą się układały relację pomiędzy przyszłym prezydentem, a grupami interesu, które go wspierają tak obficie w czasie kampanii.
Większość pieniędzy pochłaniają rzecz jasna reklamówki telewizyjne. Czasem wydaje mi się, że ludzie którzy pracują dla partii, przy oprawie ich konwencji jednocześnie pracują dla przy Gali rozdania Oscarów. Na zdjęciu na początku artykułu: Konwencje Dempoktatów w Denver. Pieniądze i jeszcze raz pieniądze - jak mawiał Napoleon.
Chciałem zatytułować serię wpisów o amerykańskiej demokracji: "Good society". W połowie tego artykułu jednak zmieniłem pierwotną wersję. I choć nadal uważam, że amerykańskie społeczeństwo obywatelskie można nazwać wcześniej wspomnianym przymiotnikiem, to już ten artykuł nie zawiera na to dowodów. Wróce więc do tej myśli.
Sądzę, że cokolwiek będzie się o amerykańskiej kampanii myślało, mówiło czy pisało, warto jakby przed nawias, wyciągnąć fakty związane z jej kosztami. Choć same w sobie nie stanowią jej treści, to moim zdaniem, przesądzają o jej przebiegu.
Kampania prezydencka w USA to nie zabawa dla biednych. To wojna, przewyższająca kosztami wszystkie wojny prowadzone przez Napoleona.
Wspomniana przeze mnie ostrożność podyktowana jest z kolei natłokiem informacji oraz ich złożonością. Nie chciałem dzielić się jedynie wrażeniami oraz chwilowymi uniesieniami. Nie trudno o takie. Jednak co do istoty, nic poza zamieszaniem w myślach nie wnoszą.
Czy amerykańską demokrację można nazwać "good society" ? Temat złożony, nie na jeden wpis, nie na dziesięć. Postaram się ugryźć go z kilku stron. Amerykański system wyborczy na pewno zasługuje na uwzględnienie w tym dyskursie.
Abraham Lincoln, pewnie mocno dziś wzdycha (zakładam, że w niebie), gdy patrzy na to, w jaki sposób Amerykanie "zdobywają" Biały Dom? Jego kampania w 1860 roku kosztowała 100 000$. Kampania Georga Busha Seniora to suma rzędu 59 milionów dolarów. Rekord wszechczasów ustanowiła ubiegła suma wydana w czasie ostatniej kampanii: 693 miliony dolarów.
Dziś wiadomo już, że tendencja wzrostu wydatków została utrzymana. Nikt jednak nie spodziewał się, że tegoroczna kampania zwiąże się z tak ogromną sumą. Do tej pory kandydaci partii około miliarda (!) dolarów, a do wyborów jeszcze około 30 dni. Szacuje się, że wydatki mogą zwiększyć się, w stosunku do kampanii za czasów Bush-Kerry - o 100%.
Owszem, polityka to nie zabawa dla biednych. W Indiach żyje człowiek imieniem: Ajiti Kumara Jaina, który startował do parlamentu siedem razy, wydając na swoje kampanie sumy rzędu 4$. Nigdy się nie dostał. W Stanach, sumy wydane na kampanię, są pierwszym znakiem, tego kto ją wygra. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, 8 na 10 razy, wygrywał kandydat, który więcej wydał na swoją kampanię.
Póki co demokraci (z Obamą na czele) wydali prawie dwa razy więcej na swoją kampanię niż republikanie.
Jak to wygląda w Polsce? Prezydent Wałęsa w 1995 wydał około 750 000$ na swoją kampanię. Według specjalistów od marketingu, wypromowanie nowego artykułu spożywczego w Polsce (np. masła) kosztuje dwa razy więcej. Wypromowanie prezydenta Kaczyńskiego kosztowało około 15 mil. $.
Napoleon zwykł mawiać: ,,by prowadzić wojnę i by ją ostatecznie wygrać potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy". Obecna kampania to na pewno daleka od Polskich realiów batalia o wyciąganie wzajemnych brudów z przeszłości. Obaj kandydaci mają piękne życiorysy. Nie zmienia to faktu, że wojna trwa.
Kto za to płaci? Gdy popatrzy się na tabelę największych sponsorów, już na pierwszy rzut oka parę rzeczy wydaje się ciekawych.
Wśród 10 największych wpływów u Obamy, 4 figurują jako Uniwersytety, także jego rodzimy Harvard. To typowe dla demokratów. Wspieranie wolności idnywidualnej i liberalnego myślenia. Połowa firm o największych wkładach, ma swój udział w kampanii demokratów, jak i republikanów. Zauważa się wprawdzie, większe wpłaty dla Obamy, ale i dla McCaina też są one wysokie. Firmy dbają, by ich pieniądze nie zmarnowały się. Swoją drogą, interesujące będzie to, jak będą się układały relację pomiędzy przyszłym prezydentem, a grupami interesu, które go wspierają tak obficie w czasie kampanii.
Większość pieniędzy pochłaniają rzecz jasna reklamówki telewizyjne. Czasem wydaje mi się, że ludzie którzy pracują dla partii, przy oprawie ich konwencji jednocześnie pracują dla przy Gali rozdania Oscarów. Na zdjęciu na początku artykułu: Konwencje Dempoktatów w Denver. Pieniądze i jeszcze raz pieniądze - jak mawiał Napoleon.
Chciałem zatytułować serię wpisów o amerykańskiej demokracji: "Good society". W połowie tego artykułu jednak zmieniłem pierwotną wersję. I choć nadal uważam, że amerykańskie społeczeństwo obywatelskie można nazwać wcześniej wspomnianym przymiotnikiem, to już ten artykuł nie zawiera na to dowodów. Wróce więc do tej myśli.
Sądzę, że cokolwiek będzie się o amerykańskiej kampanii myślało, mówiło czy pisało, warto jakby przed nawias, wyciągnąć fakty związane z jej kosztami. Choć same w sobie nie stanowią jej treści, to moim zdaniem, przesądzają o jej przebiegu.
Kampania prezydencka w USA to nie zabawa dla biednych. To wojna, przewyższająca kosztami wszystkie wojny prowadzone przez Napoleona.
1 comment:
Bardzo ciekawy i pouczający artykuł.
Pozdrawiam:)
AJ
Post a Comment