Tuesday, 26 August 2008

I will do my best.



W Stanach proces rekrutacji wygląda inaczej niż w Polsce. Inaczej, niż na większości europejskich uniwersytetach. Moja dobra tutejsza znajoma, dostała się na uczelnię, (artstyczną wprawdzie) ponieważ napisała swój esej, używając różnych kolorów do każdej z liter w użytych w słowach. Słyszałem także historię kogoś, kto dostał się na uniwersytet, ponieważ w rubryce największych wyzwań życia, wpisał przyjęcie na uniwersytet, na który aplikował.
Dobrze jest też mieć w sobie coś, co wniesie się w społeczność uniwersytetu. Tutaj nie ma jednak kalkulacji na wartościowe sfery i mniej, co bardziej na wypełnienieniu niszy. Może się więc zdarzyć, że ten sam esej zadziała dopiero po roku lub dwóch latach, gdy nagle uniwersytet uzna, że jednak Cię poszukuje. Mój przypadek dobrze to obrazuje. Uznano bowiem, że z racji na to, że polityka zagraniczna USA coraz więcej zawiera w sobie polskich elementów, warto poznać punkt widzenia partnera.

Dziś od rana trwały spotkania z biurem karier, w którym sztab ludzi doradza kursy. Następnie zapisy. Co znowu różne od polskich warunków: każdy sam tworzy sobie listę przedmiotów, na które chce uczęszczać. Jedynym wymogiem jest aby, przynajmniej jeden z czterech obligatoryjnych kursów był tematycznie z grupy, którą traktuje się jako major, tej której tytuł uzyska się przy ukończeniu. Jestem więc na american law and courts (government major), public speaking and rhetoric (PCA major), reasoning (philosophy major), comparative politics (government major). Udało mi się też wejść ,,w układ" z jednym z profesorów. Będę spotykał się z nim w ramach indywidualnego tutorialu. Chodzi o cotygodniowe spotkania, sprawdzające moje umięjętności w przelewaniu polskich myśli na amerykański język pisany.

Większość międzynardowych studentów na tym uniwersytecie wywodzi się z dwóch grup społecznych. Rodzin, albo bardzo bogatych (rok studiów kosztuje 48 ooo $), albo bardzo zdolnych i przez to beneficjentów stypendiów. Do trzeciej grupy należy Chris Furtan (jak się tutaj mnie nazywa), który ani niebiańsko bogaty, ani wybitnie zdolny nie jest, choć mam tutaj status beneficjenta stypendium. Nie ukończyłem United World College, który tutejsi studenci w większości kończyli, ani nie jestem dzieckiem dyplomatów, co zdarza się tutaj w 14 na 23 egzemplarzach. Czuje się więc outsiderem, także gdy weźmie się pod uwagę mój wiek. Jestem jednym z najstarszych międzynarodowych studentów.

I na koniec wycinek z rozmowy w czasie zapisu na kurs: public speaking and rhetoric, z prof. Hernandez, legendę tutejszej szkoły w nauczaniu komponowania przemówień. Gdy poprosiłem ją, by przyjęła mnie na zajęcia, od razu skojarzyła z Wałęsą i jego ,,We the people" . Kiedy na zakończenie rzuciłem: ,,I will do my best", odpowiedziała: You do. After my course, You will really do Your best, not only saying like that". Trudno to teraz przekazać, ale wtedy poczułem, że czas spędzony na zajęciach będzie tego wart. Coś we mnie, dało mi do zrozumienia, że amerykańska przygoda, może być dla mnie dużą szansą. Cóż więcej dodać. Show must go on.

No comments: