Sunday, 31 August 2008

Saturday, 30 August 2008

Gdyby google posiadal funkcje teleportu...


... to moglbym dzis usciskac mocno Gosie i Staszka... aj, jak bardzo chcialbym byc dzis, gdzies indziej...

Dzwonnik kosciola uniwersyteckiego, znajdujacego sie w samym srodku kampusu, zagra dzis punktualnie o 17:00, czasu miejscowego: Ubi Caritas et Amor.

Blog to nie miejsce na zyczenia. Ale to dobre miejsce, by napisac o tym, ze bardzo mi teskno do tych nocnych rozmow, do mocnych usciskow dloni (ktorych tu sie nie praktykuje), do polskiego dystansu, ktory nadaje kazdej relacji wiecej autentyzmu.

Do tych Tatr Wysokich, gdzie Staszek poznal Gosie...

Do Maciejowki i Maliny. Czuje, ze bardzo latwo opustoszec tu duchowo, posrod wygod, ciaglych zachwytow i wyzwan, latwych w realizacji.

Kiedys w przyplywie uniesienia, na ile poetyckiego, a na ile trunkowego, nie wiem - napisalem: ze zycie to nie kosz przypadkowych zdarzen, ale gobelin wysublimowanie polaczonych ze soba czesci. Wtedy zachwyca. Dzis gdy patrze, takze na historie Gosi i Stasia, na te jej urywki, ktorych bylem swiadkiem, oraz te jej momenty, ktore pozwolili mi ze soba dzielic - wypelnia mnie radosc.

Bardzo zaluje, ze nie moge byc dzis we Wroclawiu.
Niech Pan Was strzeze na kazdy czas.

Friday, 29 August 2008

Introduction to culture shock.


Zanim napisze pierwsza, silnie emocjonalnie zabarwiona notatke na temat amerykanskiej kultury postanowilem zaczac od wstepu. Jego mocno strona jest fakt, ze w pelni odpowiada tym co tu widze. Zapraszam. Relacja z Orientation Days for International Students.

czesc. 1
http://www.youtube.com/watch?v=tPfB6GIjM9Q

czesc. 2
http://www.youtube.com/watch?v=H82IFq0HbTQ

czesc. 3
http://www.youtube.com/watch?v=C7iznNFGzIg

czesc. 4
http://www.youtube.com/watch?v=powo_XwMTZs

Ostatnia podoba mi sie najbardziej;-)

Thursday, 28 August 2008

Pierwsze foty za ploty.

przesylam adres strony na ktorej znajduje sie troche zdjec z dnia imatrykukacji i dnia nastepujace po nim.

http://www.stlawu.edu/albums/orientation_08/index.html

1/W dniu nastepujacym po dniu matrykulacji, rektor (prof.Sullivan) zaprasza wszystkich studentow na piknik. Maja bzika na punkcie schladzania; lod jest wszedzie. Jedzenie jest wykwitnie podane. Fakt, ze piknik jest serwowany dla kilkuset osob, nie jest dla nich przeszkoda. Know-how jest na zdumiewajacym poziomie.

2/Prof. Sullivan - jako rektor zabiega o sponsoring szkoly przez bogatych absolwentow. Wszedzie (na lawkach, pod drzewami) znajduja sie tablice upamietniajace fundatorow. Kazdego roku z samych donacji prywatnych sponsorow, college otrzymuje ponad 6 mil. $. Mimo to, roczne czesne klasyfikuje, te szkole jako jedna z pieciu z najdrozszych w USA (i na swiecie), takze przed Harvardem. Postaram sie niedlugo napisac, dlaczego tak sie dzieje.

3/ceremonia matrykulacji. Bardzo filmowa. Amerykanski wynalazek. Moim zdaniem, zdecydowanie udany.

4/Maja bzika na punkcie organizacji i klubow. Wierza, ze miejsce jakie zajmuje sie na uniwersytecie, bedzie odpowiadalo tym po jego ukonczeniu. Takze w to, ze uniwersytet jest gwarantem, sukcesu w zyciu. The better You are, the richer You are. Dzialalnosc w klubie, jest prawie tak samo wazna jak nauka. Tutaj, nie traktuje sie tej sfery jako hobby, czy pozalekcyjniej pasji. Na koncu przemowien, esejow, jako motta zyciowe czesto wybieraja: ,,To leave the place better, than I found". Nauczyli sie tego od Cartera. Najczesciej uzywany element jego przemowien.

5/College jest maly. 4000 studentow. Gdy wezmie sie pod uwage amerykanska otwartosc, o kontakty tutaj nie trudno. Wszystko sprzyja, by poznac jak najwiecej osob. Wszystko wspomniane wczesniej z kolei nie sprzyja temu, by wiezi byly trwale. Jezyk angielski nie rozroznia miedzy slowem: kolega, a przyjaciel. A szkoda.

6/Pierwszy tydzien w collegu to swieto picia. Takiego jakie moje oko nie widzialo w zyciu. Po rozstaniu z rodzicami, zaczyna sie impreza.

7/Kiedy zapalaja sie swieczki, to znak, ze czas na Quad Experience.

8/ Utozsamianie z wlasna szkola to tutaj istotna czesc filozofii. Lojalnosc w spieraniu szkoly finansowo, po jej ukonczeniu, jest tego jednym ze skutkow ubocznych. Istnieje ogromny przemysl: od ubran poprzez przerozne gadzety ktory wskazuje na szkole, z ktorej ktos pochodzi. Wszystko jest niezle zaprojektowane. Noszenie tych rzeczy jest ,,cool":-P Co oczywiste nie moze zabraknac zdjecia w specjalnej oprawie, z logo szkoly, w ktorym absolwent ubrany w specjalnego rodzaju toge i kapelusz odbiera z rak rektora dyplom. Szkola to drugi dom.

Out of order.

Moj laptop odmowil posluszenstwa. Wydaje mi sie, ze dochodzi kresu swych dni .Zaden z tutejszych komputerow jednak nie ma opcji pisania polska czcionka. Takze, by nie irytowac nikogo z szanownych czytelnikow esemesowymi notkami, postaram sie o powrocic do pisania, tego wikendu. Na wtedy obiecano mi naprawe. Tak, a propos: nauczylem sie tutaj, na czym polega roznica miedzy laptopem, a notebookiem. Poniekad, trudno to wytlumaczyc w Polsce, poniewaz tych drugich, praktycznie u nas nie spotyka sie. Chodzi o male (max. do 10 cali) maszynki do pisania notatek, bez CD, i powazniejeszego oprogramowania. Nota bene, tutaj posiadanych czesto obok laptopow Niekoniecznie zamiast nich . Ceny od 250$.

Fascynacja w ostatnich dniach wzrasta.

Tuesday, 26 August 2008

I will do my best.



W Stanach proces rekrutacji wygląda inaczej niż w Polsce. Inaczej, niż na większości europejskich uniwersytetach. Moja dobra tutejsza znajoma, dostała się na uczelnię, (artstyczną wprawdzie) ponieważ napisała swój esej, używając różnych kolorów do każdej z liter w użytych w słowach. Słyszałem także historię kogoś, kto dostał się na uniwersytet, ponieważ w rubryce największych wyzwań życia, wpisał przyjęcie na uniwersytet, na który aplikował.
Dobrze jest też mieć w sobie coś, co wniesie się w społeczność uniwersytetu. Tutaj nie ma jednak kalkulacji na wartościowe sfery i mniej, co bardziej na wypełnienieniu niszy. Może się więc zdarzyć, że ten sam esej zadziała dopiero po roku lub dwóch latach, gdy nagle uniwersytet uzna, że jednak Cię poszukuje. Mój przypadek dobrze to obrazuje. Uznano bowiem, że z racji na to, że polityka zagraniczna USA coraz więcej zawiera w sobie polskich elementów, warto poznać punkt widzenia partnera.

Dziś od rana trwały spotkania z biurem karier, w którym sztab ludzi doradza kursy. Następnie zapisy. Co znowu różne od polskich warunków: każdy sam tworzy sobie listę przedmiotów, na które chce uczęszczać. Jedynym wymogiem jest aby, przynajmniej jeden z czterech obligatoryjnych kursów był tematycznie z grupy, którą traktuje się jako major, tej której tytuł uzyska się przy ukończeniu. Jestem więc na american law and courts (government major), public speaking and rhetoric (PCA major), reasoning (philosophy major), comparative politics (government major). Udało mi się też wejść ,,w układ" z jednym z profesorów. Będę spotykał się z nim w ramach indywidualnego tutorialu. Chodzi o cotygodniowe spotkania, sprawdzające moje umięjętności w przelewaniu polskich myśli na amerykański język pisany.

Większość międzynardowych studentów na tym uniwersytecie wywodzi się z dwóch grup społecznych. Rodzin, albo bardzo bogatych (rok studiów kosztuje 48 ooo $), albo bardzo zdolnych i przez to beneficjentów stypendiów. Do trzeciej grupy należy Chris Furtan (jak się tutaj mnie nazywa), który ani niebiańsko bogaty, ani wybitnie zdolny nie jest, choć mam tutaj status beneficjenta stypendium. Nie ukończyłem United World College, który tutejsi studenci w większości kończyli, ani nie jestem dzieckiem dyplomatów, co zdarza się tutaj w 14 na 23 egzemplarzach. Czuje się więc outsiderem, także gdy weźmie się pod uwagę mój wiek. Jestem jednym z najstarszych międzynarodowych studentów.

I na koniec wycinek z rozmowy w czasie zapisu na kurs: public speaking and rhetoric, z prof. Hernandez, legendę tutejszej szkoły w nauczaniu komponowania przemówień. Gdy poprosiłem ją, by przyjęła mnie na zajęcia, od razu skojarzyła z Wałęsą i jego ,,We the people" . Kiedy na zakończenie rzuciłem: ,,I will do my best", odpowiedziała: You do. After my course, You will really do Your best, not only saying like that". Trudno to teraz przekazać, ale wtedy poczułem, że czas spędzony na zajęciach będzie tego wart. Coś we mnie, dało mi do zrozumienia, że amerykańska przygoda, może być dla mnie dużą szansą. Cóż więcej dodać. Show must go on.

Monday, 25 August 2008

Quad Experience and five wishes.


Ogromne hektarowe pole trawy. Jest 21:00. Z każdej strony czworoboku ustawieni studenci pierwszego roku. Rektor uczelni prof. Sullivan zapala świeczkę a od niego każdy z ponad 300 studentówt. Czworobok wypełnia się światłem, zaczyna się przemówienie...

Quad Experience to ostatni punkt dzisiejszego dnia, podczas którego dokonuje się immatrykulacja. Miała ona miejsce w centrum kampusu, na zewnątrz, gdzie ustawiono scenę, a po bokach umieszczono flagi państw pochodzenia studentów (43!!) . Na pozostałej części, krzesła dla freshman (jak nazywają tu studentów pierwszego) i ich rodziców. Rada rektorska z rektorem oraz wszyscy profesorowie uczący w szkole pojawili się prowadzeni procesyjnie przez szkocką orkiestrę zapożyczoną z niedalekiego Potsdam, które leży już w Nowej Anglii, mającej silne wyspiarskie korzenie osadnicze. Dwie panie (chaplains) pełniące na kampusie role ,,opiekunów duchowych" rozpoczęły modlitwę. Amen. Potem też filmowo. Przemówienie rektora. Odwołujące się do amerykańskiego Ducha, do tego, że najważniejsze pytania w życiu zaczynają się od ,,dlaczego", wreszcie o tym, że nie jest najważniejsze co będziemy robić, ale jak będziemy to robić. Zakończył zachęcając nas do pytania samych siebie, czy przyczynimy się to do chwały uczelni, wzrostu siły USA (sugerując, że w ten sposób pokoju i sprawiedliwości na świecie) i czy będziemy to wszystko ostatecznie robić to dla innych. Bo tylko wtedy to ma sens. Te ostatnie zdanie to przemycony cytat Marthina Luthera Kinga. Cytowano też prezydenta Jeffersona oraz Marię Skłodowską Curie, która na uniwersytecie, jak żaden inny Polak zaistniała z racji na to, że jest patronką jednego z budynków w którym obecnie uczy się chemiil, a który miała okazję otwierać i ochrzcić swoim imieniem.

Interesujące przemówienie miała wicerektor, która ma w zwyczaju prezentować pierwszy rok.
W Stanach, bardzo dużą uwagę przywiązuje się do esejów, pełniących rolę aplikacji na poszczególne uniwersytety. Nie zdażają się tam sytuacje, gdy egzamin wstępny, nie zdany jednym czy dwoma punktami, eliminuje z rekrutacji. Ważniejszy, i to zauważalnie, jest dotychczasowy dorobek. Słowem, punktuje sie tu aktywność, nawet gdy przybiera formę aktywizmu.. To właśnie z wycinków tych esejów, było skomponowane drugie przemówienie, zawierające informację z jakich państw pochodzą studenci, jakie imię męskie jest najbardziej popularne, i kiedy przypadają dni z największą liczbą okazji do świętowania urodzin. Także ciekawsze formy imion które studenci preferują. Profesor zaprezentowała kluby do których studenci przynależą, miejsca w których pracowali, ciekawsze zajęcia którymi się zajmowali, największe osiągnięcia, szczególnie podkreślając te sportowe. Mówiła o studenckich ,,heroes" oraz o studenckich marzeniach. Z mojego eseju najciekawsze wydała się jej działalność w ,,polish catholic young association" a gdy przyszło do marzeń, opowiedziała także o moim, czyli o tym jak to jeden ze studentów chce zostać ,,head secretary of UN". Wszystko podane w lekkiej, żartobliwej formie, która jednak wystarczyła by osiągnąć cel: każdy student chociaż raz poczuł, że jest mowa o nim. Że nie jest (i nie będzie) na tej uczelni kimś anonimowym. Że esej który napisał po pierwsze ktoś przeczytał, po drugie ktoś ocenił dobrze i to nie tylko na tyle, by był dla niego przepustką na uniwersytet, ale także wyróżniając jego osobowość jako wartą zaprezentowania na tle innych. Czasem wyczuwam głód anonimowości, ale o wiele częściej, myśląc o moim rodzimym wydziale, poszukuje kontaktu. Od początku mojego pobytu w St. Lawrence zauważam, jak mocno stawia się tu na osobistą więź. Między ciałem profesorskim a akademikami, oraz pomiędzy samymi studentami.

W przydziale pokojów do akademików, pojawiają się pytania o styl życia. Gdybyś miał problem z poradzeniem sobie ze stresem - możesz pójść do doradcy od organizacji pracy, a jeśli odbija się na to Twoim układzie pokarmowym - także do uniwersyteckiego dietetyka. Od początku studiów dostaniesz swojego osobistego akademickiego doradcę, który będzie się Tobą opiekował do końca studiów. Z każdym z profesorów możesz się kontaktowąć poprzez mail i telefon, zwracając się do niego, per Ty. To fakty z organizacji studiów. Teraz chce się przekonać, na własnej skórze, jak to działa.

Quad Experience o którym opowiadam, kończy się... nagłym wrzaskiem, piskiem... i niespodziewanym przebiegnięciem przez sam środek pola (czworoboku) około stupięćdziesięciu, kompletnie nagich kobiet i mężczyzn. Hmm... ciekawe. Stałem i patrzyłem. Pojawiały się myśli o ,,amerykańskim duchu" zasłyszane w czasie przemówień, także te o tym, że uniwersytet tutaj to zabawa. Myślę, że każda z tych myśli, oddaje część prawdy.

Quad Experience to ostatnie wydarzenie które kończy Orientation Days for International Students i pierwsze które rozpoczyna trzy dni oficjalnego rozpoczęcia roku akademickiego.

Ostatni tydzień, zaraz po tym jak wylądowałem w Montrealu i spędziłem dwa dni na jego zwiedzaniu, spędziłem na poznaniu ponad trzydziestu nowych studentów międzynarodowych. Także na zorientowaniu się w10 hektarowym kampusie, tym co oferuje, oraz tym czym żyją tutejsi studenci. Z racji na to, że jest to ,,full residential university", oznacza to, że każdy student mieszka na kampusie. O tym co się z tym wiąże, oraz o przebiegu całego tygodnia napiszę w kolejnej notce, do której się sumiennie przygotowuje od kilku dni.

Jutro i w środę, kolejne wydarzenia początku roku. Piknik u rektora (zaprasza wszystkich freshman na piknik do swojej rezydencji, także koncerty, pokazy filmów, prezentacja klubów (ponad 80), zapisy na kursy oraz zajęcia sportowe. W środę dzień szukania pracy, ponieważ prawie 70% tutejszych studentów pracuje na kampusie, nakręcając tę ogromną machinę uniwersytecką.

W czwartek początek zajęć.

Rektor na końcu miał dla nas pięć życzeń. Życzył ukończenia ŻYCIA z jak najlepszymi ocenami, życzył przyjaciół.. także tych na całe życie, zrozumienia znaczenia takich słów jak miłość, sprawiedliwość i pokój, pokonania w hokeju na lodzie (w czym St. Lawrence ma jedną z najlepszych drużyn w Stanach) niedalekich Clarkson oraz ... byśmy się w St. Lawrence przeżyli piękny czas, tak po prostu.

Jak w każdej miłości zaczyna się od chwili zauroczenia. Można domniemać, że przychodzi moment kryzysu i zwątpienia. Póki co, jestem zafascynowany tym co tu widzę. Narazie jestem zakochany.

Saturday, 23 August 2008

chroń mnie

chroń mnie z nieświadomych błędów,
Ale i od świadomych chroń Twojego sługę,
Aby nade mną nie zapanowały.
Wówczas będę nieskalany i czysty

Psalm 18/19- w przekładzie Brandsteattera

Słońce wschodzi na wschodzie, na zachodzie zachodząc.



Ladies and Gentelman, będę pisał po polsku...

Przyjechałem na praskie lotnisko międzynarodowe Ruzyne kilka godzin przed planowanym odlotem. Zwiedzałem nowe hangary, zdradzające niedawne oddanie do użytku. Wyobrażałem sobie, jak wygladają domy gdy patrzy się na nie z perspektywy kilometrów. To był mój pierwszy lot, ale nie ekscytowałem się tym. Nie kryłem w swojej duszy Kolumba który odkryje ląd za Oceanem, co raczej strach, że nie mam odpowiedniej szczepionki, lub nie przefaksowałem dokumentu, który przefaksować powinienem. Liczyłem na to, że samolot wystaruje przed wschodem słońca. To wspaniałe. Małe okienko Lufthansy, jakby sugeorowało, aby szanować każdy centrymetr widoku kryjącego się tuż za nim. O 7:00 rano, błądziłem już labiryntami drugiego pod względem wielkości lotniska w Europie. Przesiadka obejmująca dwie kolejne kontrole i byłem na pokładzie AIR Canada. Zaraz obok mnie usiadł fiński profesor fizyki, wracającyz urlopu na jeden z uniwersytetów w Pensylwanii, Holenderski businessman, i szwajcarski student matematyki na Yale. Wtedy poczułem, że mój bilet powrotny realizuje dopiero za kilka miesięcy. Zacząłem się zastanawiać, co czuł Kolumb, gdy odkrywał Nieznane. Lot który przy uwzględnieniu strefy czasowej, trwał tylko godzinę - otworzył przede mną perspektywę najdłuższej w moim życiu (3oh) doby. Chciałem to wykorzystać maksymalnie. Tak jak cały wyjazd... Jak Pan Bóg pozwoli. Zapraszam, do lektury. Piętnaście tygodni pobytu na stypendium w St. Lawrence University.