Saint Lawrence, kampus, to znowu małe, kamienne domki, z rzadka rozsiane, miedzy rozleglymi trawami... nic ze sterylnosci, chłodu jaki dyktowala Malwinie wyobraźnia. Przekonała się też, że poza bezwzględnymi obowiązkami toczy sie tu sielski-anielski czas studencki. Serce stanowi Centrum Studenckie. Obiekt ujawnia przeróżne inicjatywy studenckie: sala taneczno-teatralno-kinowa, "biuro wydawnicze" piątkowej gazety, biura karier, obszerny hall z kominkiem o wylocie na kilku poziomach..i ciche kanapy na wyższych piętrach z widokiem na różne zakątki kampusu...aby poczytac, aby pomarzyć i podrzemać. Kanapy, to jakis szczególny znak tego miejsca: w bibliotece, w holach, owej sali wielofunkcyjnej, a także bujane, drewniane fotele i ławy, ławki, ławeczki na zielonych połaciach...
Poszliśmy też na Mszę Św.... moi afrykańscy podsumowują, ze jest nudna, że ich glęboko "nie dotyka", tak jak ich własne, że potrzebują spędzić w Kościele caly dzień, klaskać, tańczyć, śpiewać... słowem: ciężko im się przestawić. Dla Malwiny i tak bardzo żywe i prawdziwe w postawie ludzi... Szczególnie gdy wszyscy wznoszą wysoko ręce. Na znak pokoju, każdy się ściska lub co najmniej podaje rękę. Ojcze Nasz to już zawsze z trzymaniem się za ręce, po Mszy zaś wszyscy dziękują sobie za obecność... Ksiądz przy wyjściu z Kościoła zagaja, podaje rękę, z wieloma jest po imieniu..
No comments:
Post a Comment