
Jeszcze dwa dni potrwa w Stanach final exams week. Potem wszyscy sie rozjada, by powrocic na zajecia 25 stycznia. I na mnie przyszedl czas, wylatuje w sobote w nocy.
Wczesniej pewnie doswiadcze centrum relaksacyjnego, ktore stworzono na czas sesji dla studentow na kampusie. Mozna przez kilkanascie minut podlaczyc sie do butli z O2. Jesli czysty tlen nie wystarczy, do dyspozycji jest tez masazysta lub kilka rodzajow elektrycznych foteli z programami wprawiajacymi Cie w swiateczny nastroj. Ciekawe i zabawne zarazem.

Tymczasem, jeszcze czas na ostatnie listy. Deborah, opiekun studentow miedzynarodowych, ktora dziecinstwo spedzila w iglo na Alasce, a czasy studenckie na Harvardzie, odbyla ze mna kiedys poruszajaca rozmowe - na temat pisania listow wlasnie. Przed kilkoma laty zmarl jej maz, ambasador brytyjski w USA. Dzis, gdy sama ma raka i otwiera jego listy mowi, ze to tak "jakby jego samego w dloniach mogla przytulac". ,,Biorac list, czuje jakbym on sam do mnie mowil". Nigdy nie patrzylem na list jak na siebie, zostawionego komus na zawsze, szczegolnie wtedy, gdy odfrune z tego swiata. Perspektywa Deborah poruszyla mnie.
a moja perspektywa? Czas pokaze co sie ze mna tutaj stalo ...
To byly cztery najbardziej intensywne miesiace w moim zyciu.
*zdjecia z International Law Weekend w Nowym Yorku.