
Dzisiejszy Economist na okładce zamieszcza Obamę, z rozpiętą marynarką, lewą ręką w kieszeni, prawą zaciśniętą w geście wskazującym na pewność. Amerykańska poza, pokazująca: c,,oś mi się udało". Obama wraca z udanej randki tudzież zdanego egzaminu. Jakby coś się już zakończyło. Jedynie duży napis przypomina: "It's time" -(Nadszedł czas), że najciekawsza część romansu Amerykanów z nowym prezydentem, dopiero przed nami.
Nie wiem skąd we mnie te miłosne porównania. Wiem, że w powietrzu czuje się ekstytację. Na kampusie, trwa "election party". Wystawiono telebim, wspaniała atmosfera. Kampus choć skupia studentów z zamożnych rodzin, jest zdecydowanie bardziej demokratyczny. Nie spotkałem nikogo, kto by się przyznał do głosowania na McCaina.
Paul, mój roomate, zabrał mnie dziś do szkoły podstawowej, w której w ramach wolontariatu jest nauczycielem. Każdy student collegu, powinien w czasie studiów zgromadzić odpowiedni czas odbytych wolontariatów. Wolontariat w Stanach, jednak nie wyklucza otrzymania wynagrodzenia. Tak więc Paul, uczy dzieci matematyki. Dziś, gdy go w tym wspierałem (proszę niech zaznaczę raz jeszcze: uczyłem dzieci matematyki;) zaproponowałem, by pod koniec lekcji zrobić wybory. Zapytaliśmy się dzieci, na kogo zagłosują. Rewelacyjne, gdy uzasadniając swoje wybór mówiły językiem zasłyszanym od rodziców. Obama więc jest "niedobry, bo jest drogi i podniesie podatki".
Przed chwilą w CNN dokonano analizy wyborów na chwilę obecną. Dziennikarz, na mapie stanów, dokonał hipotetycznej analizy tego co może się jeszcze stać tej nocy. Cały czas podkreślając, że ,,nawet gdy zdarzy się cud" i Mc Cain wygra w tym stanie... i w tym stanie.... i w tym stanie... ale to już nawet nie cud... to i tak nie uzyska wymaganej ilości głosów. Amerykanie nie potrafią czekać. Znając obecny wynik (w 17 stanach, o godzinie 21:45) przewidują przewidzieć jak będzie dalej.
Jest to o tyle jeszcze bardziej ekstycujące zważywszy na fakt, że Stany to kilka stref czasowych. W Kalifornii, Waszyngtonie wybory wciąż trwają. W Nowym Yorku wiadomo już, że wygrał Obama.
Rozmawiałem przed chwilą z Malwiną. W Garden Park w Chicago trwa konwencja Obamy. Wyprzedano 70 000 biletów. Szacuje się, że na błoniach wokół może być około miliona osób. Za godzinę przyjedzie tu sam Obama. Malwina też tam jest, a co zobaczy ciekawego, to i ja postaram się Wam przekazać.
Co będzie jutro. To ciekawe, odmienne od Polski. McCain pogratuluje Obamie, podobnie Hillary Clinton. McCain wezwie do jedności i do wspólnego budowania demokracji amerykańskiej. To ciekawe, że choć do ostatniej chwili, kandydaci walczyli o każdy stan, po wyborach, podział ustaje. Oczywiście, zawód części Republikanów, porażka McCaina na pewien czas pozostanie dla niektórych osobistą porażką. Nie ma mowy jednak o znanej nam rodzimym gruncie sprzed laty retoryce dzielącej. Nie będzie Ameryki A i B. To nie byłoby trudne do zorganizowania. Cały wschód i zachód głosuje na Obamę, cały środek Stanów, co do zasady na McCaina. Geograficznie można manipulowac opinią publiczną. Chyba jednak małostkowość tutaj mniejsza lub objawiana w innych płaszczyznach.
Równolegle trwają wybory do Senatu. Póki co, również demokraci wygrywają.
Dziś na zajęciach rozmowy o kandydatach. Analiza przemówień na konwencjach Obamy. "Democracy in action" jak się to nazywa. Trudno wymagać od naszych polityków klasy, umiejętności gdy polityki w demokratycznym jej rozumieniu zaczęli się uczyć dopiero w Sejmie, na Wiejskiej. Warto wcześniej poćwiczyć.
Dostałem od Malwiny książkę: ,,Obama - the history of life". Piękny życiorys. Porywająca historia życia przypominająca "amerykański sen". To może być fenomenalny prezydent.
Czas pokaże.